Z podziwem przypatrywałem się pierwszym tekstom Magdaleny Dampz, które pojawiały się w toruńskim „Undergruncie”. Muszę przyznać, że niektóre fragmenty tej prozy w jakiś sposób stały się częścią mojego literackiego DNA. „Rozmawialiśmy, siedząc na zarwanym bordowym tapczanie, w najciemniejszym pomieszczeniu knajpy. Pęknięte sprężyny tworzyły ogromne wgłębienie, które zbliżało nas do siebie, niezależnie od naszej woli” – pisała Dampz. Znalazłem knajpę, znalazłem ten tapczan, usiadłem na nim i poczułem, jakby ktoś mnie ograbił na zawsze z jakiejś myśli. Ta proza jest pełna takich właśnie prostych obserwacji - codzienność w niej potwornieje i czasami staje się horrorem, ale najstraszniej jest, kiedy na końcu ciemnego korytarza nie ma potworów.
Grzegorz Giedrys
„Gazeta Wyborcza” w Toruniu
„Od rana znowu ich słyszę. Kroki, odgłosy… O, teraz się kłócą. Przybysze ze strychu przyjechali z nami” – mówi Remek, jeden z bohaterów opowiadań Magdaleny Dampz. Myślę, że podobnie jest z czytelniczkami i czytelnikami Szału na latawce, autorka zostawia nas z widmami sam na sam. Pomiędzy poszczególnymi historiami i postaciami odnaleźć można jednak sieć zależności, której nie unieważniają ani przebyte odległości, ani miniony czas. Wraz z realnością pamięci poddana zostaje w wątpliwość prawdziwość wydarzeń. Dlaczego to wszystko nie miałoby być jedynie wytworem wyobraźni starzejącego się Don Ezia czy pijacką maligną K.? W prozie Dampz najbardziej podoba mi się właśnie uważna obserwacja mechanizmów działania pamięci – jej widmowości, niezwykłości, uwiądu i wapnienia.
Jakub Sęczyk
wydawnictwo papierwdole